Kolejnego poranka, po opuszczeniu Rudawki decydujemy się na zmianę kursu. Oddalamy się więc od granicy z Białorusią (która za moment zmieni się w polsko-litewską) na północny zachód wzdłuż Kanału Augustowskiego. Mijamy po drodze kolejne zabytkowe śluzy, jak Tartak, Sosnówek, Mikaszówka, Perkuć, Paniewo i Gorczyca, aż wreszcie docieramy nad Jezioro Serwy, gdzie także dociera naszym śladem burza z deszczem. W Serwach zatrzymujemy się na obiad i pałaszujemy kartacze (mniam, mniam) przy dźwiękach i błyskach piorunów. Z żalem uświadamiamy sobie jak fatalny obrót przyjmują sprawy meteorologiczne… Po obiedzie dokupuję kolejne kawy i herbaty, gdyż na zewnątrz robi się nieprzyjemnie zimno, a zadaszonego ogródka barowego opuścić nie sposób, bo ciągle pada i nie zamierza przestać. W dodatku telefonicznie konsultujemy prognozy meteo na dzisiejsze popołudnie i jutrzejszą, pierwszą połowę dnia. Niestety wszystko wskazuje na „dupówę”, czyli jesienny, uporczywy, ołowiany nawis chmurowo-deszczowy. Tracimy powoli cierpliwość i decydujemy się pojechać w kierunku Suwałk, gdzie zakończymy trasę (pierwotne plany zakładały przemieszczenie się w głąb Suwalszczyzny i powrót następnego dnia po południu). Skutkiem tej decyzji pedałujemy dwie godziny w mniej lub bardziej silnym deszczu. Z czasem przemakają całkowicie buty, a nawet zaczyna „popuszczać” mój softshell, który do tej pory radził sobie z siąpiawką znakomicie. Przed Suwałkami deszcz się kończy, a same Suwałki są już całkowicie suche. Przebieramy się przy dworcu w suche ciuchy (oprócz butów) i jedziemy „w miasto” na jedzenie. Suwałki zrobiły na mnie zaskakująco pozytywne wrażenie – jest to zadbane i ładne miasteczko, a jednocześnie ciche i spokojne – bez tego męczącego ruchu i rytmu, jaki można spotkać w większości znanych polskich średnich miast. Przed 17-stą zawieszamy rowery na hakach w wagonie rowerowym i wyruszamy w podróż powrotną. Do Warszawy dojeżdżamy o 2:00 w nocy.
|